Przyznaję, nie lubię, kiedy ludzie mi bliscy wykazują straszną ignorancję, jeśli chodzi o sztukę. Zbyt poważnie to odbieram, zbyt emocjonalnie do tego pochodzę i reaguję bezsensownym płaczem. Ale jeszcze bardziej mnie smuci to, że z powodu moich głupich reakcji mama i siostra z rana się pokłóciły. Mama powiedziała siostrze coś, co mi się bardzo nie spodobało, jakby sugerowała jej, że jest gorsza ode mnie tylko dlatego, że się sztuką nie interesuje. Nie powiedziała tego wprost - ale siostra tak to odebrała. Czuję się teraz cholernie głupio, bo odnoszę wrażenie, że gdybym nie była taka przewrażliwiona na punkcie samej siebie, gdybym nie odbierała tych uwag tak osobiście, to do tego wszystkiego w ogóle by nie doszło.
Na domiar złego jak powiedziałam mamie, co o tym myślę (najłagodniej jak potrafiłam), i że nie powinna tak do mojej siostry mówić, to zaczęła się kolejna bezsensowna dyskusja, która przekształciła się w kłótnię. Chciałam stanąć w obronie siostry, ale nie urazić przy tym mamy, mając nadzieję, że zrozumie swój błąd i to, że ja czuję się z tym bardzo źle. Nie chcę, żeby siostra czuła się gorsza ode mnie z tak błahego powodu, bo nie jest gorsza. Jest ode mnie zupełnie inna, ale nie gorsza. A zamiast przekonać mamę, doprowadziłam do tego, że obie znalazłyśmy się na skraju - z tymże mama na skraju wściekłości i żalu do nas, a ja na skraju psychicznego wyczerpania i bezradności. Miałam naprawdę strasznie myśli, których ciągle się boję. Nie chcę tak żyć. Nie chcę, żeby mama kłóciła się z moją siostrą z mojego powodu. Wystarczy już tych pieprzonych podziałów w rodzinie.
Czuję się cholernie winna i bezsilna. I bardzo niezrozumiana. Potrzebuję czyjejś bliskości, ale nie mam w Gdańsku ani jednej naprawdę dobrej koleżanki. Nie mam się teraz do kogo przytulić. Nie mam w ogóle co z sobą zrobić. Chcę, żeby ten stan zakończył się jak najszybciej.