nie musicie tego czytać, zapisałam to dla siebie. powtórzenia i inne sraki pewnie niecelowe ale nie chce mi się
- Ludzie są okrutni, nie mam racji? - zapytała, spoglądając w odbicie lustra. Widziała w nim nie tylko siebie, ale również Y. Jej spokojna twarz zawsze dodawała otuchy X. - Oczywiście, że są - jej melodyjny, zamszowy głos rozległ się w komnacie. - Dlaczego więc dalej tu tkwimy, dlaczego nie uciekniemy daleko, daleko stąd? To idioci, bez serca, ogarnięci swym własnym ja. Nie patrzą na to, czy skrzywdzą drugą istotę. Po prostu działają, bez wcześniejszego przemyślenia. Y, proszę, wyrwijmy się stąd! - X odwróciła się przodem do towarzyszki. Na jej pięknej twarzy malował się niepokój i strach, a zarazem coś, co mogła zauważyć tylko Y. Obrzydzenie. Jej spostrzeżenie było całkowicie trafne. Od momentu, w którym poznała swą młodszą towarzyszkę, od razu poczuła, że łączy je specyficzna więź. Zbliżała je do siebie wspólna nienawiść, bowiem darzyły tym okropnym uczuciem całą rasę ludzką. To sprawiło, że miały wspólny cel i gdyby przyjrzeć się temu bliżej... tylko to sprawiało, że określały się bratnimi duszami. Poza tym, różniły się praktycznie wszystkim, stanowiły kontrast. - To jeszcze nie czas, droga X. To jeszcze nie czas - wyszeptała Y, zarzucając jasne włosy za ramię. - Musimy być cierpliwie, poczekać na znak. Wtedy przystąpimy do działania. - Ale... Y, ja nie zniosę dłużej bycia jednym z nich - szatynka zgryzła wargi, zaciskając drobne dłonie w piąstki. Miała dość, tak strasznie dość pomiatania przez innych ludzi... Nie mogła zrozumieć decyzji Y. - Na pozbycie się tego przyjdzie odpowiedni moment, moja droga. Być może nie umiesz tego zrozumieć ze względy na ten głupi, dziecinny wiek - Y splotła dłonie na piersiach. - Daj sobie spokój - dodała szorstko, wychodząc z komnaty.