Rosie and Payne by gantzer
Next by gantzer | Previous by gantzer |
TL;DR: Zdradzona dwójka piratów, codzienność...
Rosie i Payne – para piratów, znających się od dzieciństwa. Nie pamiętają i nie chcą pamiętać swoich prawdziwych rodziców, ich pierwsze wspomnienie to piekło sierocińca. Mając po 8 lat uciekają z przeklętego miejsca, by przez następne kilka miesięcy dostać twardą szkołę życia na ulicy. To wtedy Rosie straciła swoje prawe oko.
Żeby przeżyć, zaczynają zajmować się obrabianiem mieszków i drobnymi kradzieżami, głównie jedzenia. Po pewnym czasie wpadają na radar Czarnej Gildii, kradnąc w dzielnicach, które Gildia uważała za swój rewir. W nocy nasłani siepacze nachodzą kryjówkę pary sierot i dotkliwie ich poturbowawszy drewnianymi pałami, przedstawiają im propozycję nie do odrzucenia. Od tej pory Rosie i Payne zaczynają kraść, podglądać i podsłuchiwać dla Gildii plotki krążące po ulicach miasta. Wkrótce bandyci z Gildii nadzorujący działania armii dzieci-kieszonkowców zaczynają dostrzegać potencjał tej dziwnej pary.
Rosie i Payne stanowili zgrany, pomysłowy i skuteczny duet, kompensujący nawzajem swoje słabości. Nie oddałoby sprawiedliwości stwierdzenie, że jedno z nich było mózgiem, a drugie mięśniami. Rosie, chociaż bez oka, umiejętnie umiała wykorzystać swój wdzięk i grać na emocjach podatnych osób, ale również potrafiła dobrze zakraść się i z zaskoczenia przywalić kułakiem w tył głowy. Payne, który już jako wyrostek był imponującego wzrostu i muskulatury, pomimo tego miał wyjątkowo stoicki charakter. Dostrzegał korzyści w racjonalnym, planowanym działaniu na chłodno, rozbrajaniu ludzi na „miękko”, używając siły bardzo sporadycznie. Studził czasami zbyt nadmierny zapał Rosie. Z jej sprytem, inicjatywą, zwinnością i kreatywnością oraz jego analitycznym stoicyzmem, czystą siłą, trzeźwym spojrzeniem i zmysłem taktycznym stanowili nierozerwalny tandem. Ich cechy tylko umacniały się z czasem, podobnie jak bliska więź. Byli dla siebie jak brat i siostra, jedyną prawdziwą rodziną. Czuli też naturalną sympatię wobec im podobnych, czyli innych sierot, społecznych wyrzutków, ludzi niechcianych, przegranych i zapomnianych.
Ich „mentor” postanowił wciągnąć ich głębiej w struktury Gildii i zaczęli brać udział w większych i poważniejszych kradzieżach, w których stawka była wyższa. Zapuszczali się też w bogatsze, lepiej strzeżone dzielnice miasta na swoje pierwsze włamania i napady. Z okazji „awansu” koledzy z Gildii podszkolili ich w walce, ucząc obycia z różnymi rodzajami broni, paru nieczystych trików i przydatnych sztuczek. Pewien były kupiec, człek wykształcony, zajmujący się w organizacji finansami, wziął tandem obiecujących złodziei pod swoje skrzydła, ucząc ich w wolnym czasie czytania, pisania, rachunków i podstaw nauk przyrodniczych. Zwłaszcza Payne był pilnym i cierpliwym uczniem, z którym skarbnik Gildii zgłębiał potem strategię, taktykę i sztukę wojny, zarażając chłopaka pasją czytania.
W miarę kolejnych akcji, para zyskiwała coraz większe poważanie wśród członków organizacji, byli wprowadzani w kolejne sekrety. Okazało się, że Czarna Gildia była na kontrolowanych przez siebie terenach dobrze ustawiona ze strażą miejską. W zamian za mały procent od zrabowanych dóbr, paru przekupionych strażników dawało cynk o rozlokowaniu i trasach patroli w newralgicznych miejscach. Payne rozumiał konieczność układania się z władzą, ale Rosie nie mogła tego przełknąć, zaznawszy jako dziecko w sierocińcu obojętności na straszne rzeczy, które się tam działy, i potem na ulicy bezmyślnego okrucieństwa i wyżywania się strażników na biedocie.
Gildia prężnie rozwijała się, wcielając nowych członków w swe szeregi. Rosie i Payne początkowo chcieli uciec przy pierwszej lepszej okazji, ale zasmakowali intensywnego życia i względnego dobrobytu, jakiego nie zaznali nigdy wcześniej. Ten rozkwit organizacji przyczynił się ostatecznie do jej upadku; szeregi złodziei zostały zinfiltrowane przez kilku najemnych morderców, opłaconych przez hrabiego, który rządził miastem. W końcu zaatakowali z zaskoczenia w głównej siedzibie Czarnej Gildii w newralgicznym okresie, kiedy wszystkie dowodzące głowy hydry były w jednym miejscu. Skrytobójczy atak połączony ze skoordynowanym szturmem straży wielu kryjówek i placówek naraz był piekielnie skuteczny. Rosie i Payne mieli to nieszczęście, że akurat w tym czasie przebywali w głównej siedzibie. Z wielkim trudem, ale stawili czoła napastnikom. Z kilku tuzinów członków cudem przetrwali tylko oni i pięciu innych, najbardziej doświadczonych oraz fartownych złodziei. W trakcie walki rozniecił się ogień. Garstka niedobitków wykorzystała zamieszanie, by szybko uciec z miejsca kaźni. Puścili się pędem w kierunku przystani i ukryli na barce z ziarnem, która następnego ranka odpływała z portu. Pożoga, początkowo pozornie pod kontrolą, przez wiatr i upalne lato szybko rozprzestrzeniła się, trawiąc większość budynków w mieście.
Następnego wieczora, gdy barka płynęła w dół rzeki, uciekinierzy wyszli z ukrycia, obezwładnili załogę i ochronę, szybko przejmując kontrolę nad statkiem i wyrzucając wszystkich za burtę. Postanowili spławić ją aż do ujścia i przepłynąć kanał, by dotrzeć do jednej z pirackich dziupli na francuskim wybrzeżu. Mieli dużo szczęścia, nie napotkali żadnych problemów na całej długości trasy, bo główne siły flot imperialnych związane były w wojennej zawierusze daleko stamtąd, na otwartych morzach. Dzięki temu, że jeden z uciekinierów znał się co nieco na żeglarstwie i znał dokładną lokalizację dziupli, udało im się dotrzeć do celu w jednym kawałku.
W pirackiej kryjówce udało im się spieniężyć barkę razem ze zbożem. Niespodziewana podróż i przygody na morzu dały uciekinierom do myślenia. Pierwszy raz odetchnęli tak głęboko niczym nieskrępowaną wolnością.
Po namyśle i naradach, grupa postanowiła trzymać się razem. Za zarobione pieniądze kupili i wyremontowali stary bat, wzmacniając burtę, dodając rząd średniej wielkości dział i wymieniając żagle. Tak przysposobionym statkiem zaczęli czaić się na słabo chronionych punktach szlaków handlowych i rabować.
Payne szybko został mianowany kapitanem statku, gdy okazało się, że jego predykcje i szacunki były nadzwyczaj trafne i korzystne dla całej grupy. Mimo tego, wszystkie decyzje nadal podejmował wspólnie z Rosie, tak jak przez całe dotychczasowe życie. Zbyt polegał na jej unikalnym, świeżym spojrzeniu, by rolę przywódczą móc wziąć tylko na swoje barki. Z początku miał obawy o niezadowolenie członków załogi, że baba dyktuje im, co mają robić; wkrótce stało się jednak jasne, że Rosie i Payne działali najlepiej jako tandem i nikt z załogi nie śmiał już kwestionować tego układu sił na okręcie. Szczególnie dlatego, że odnosili sukces za sukcesem, i po niespełna roku piraci zarobili tak wiele, że kupili sobie za to pokaźną fregatę, którą potem sukcesywnie rozbudowywali. Zdobyli na europejskich wodach zbyt wiele rozgłosu, więc postanowili popłynąć na wschód.
Przez kolejne siedem lat stali się zmorą wód, ich czarna sława ich wyprzedzała. Dzięki rabunkowym eskapadom zobaczyli większość wybrzeży Europy, cały Orient i część Afryki. Ze swoich podróży zebrali sporą załogę zaprawionych w boju ludzi i awanturników z całego świata. Zwiedzili mnóstwo egzotycznych miejsc, a ich prawdziwym El Dorado stały się słabo bronione, azjatyckie szlaki kupieckie, łączące Orient z Okcydentem. Na rabowaniu ich dorobili się ogromnych bogactw. W niezliczonych napadach i bitwach morskich stracili wielu ludzi, ale jeszcze więcej zwerbowali. Byli jak jedna wielka, wesoła rodzina, a tak się przynajmniej wydawało Rosie. Czuła, że po raz pierwszy w życiu jest naprawdę szczęśliwa. Jako jedna z nielicznych kobiet wśród zdominowanej przez rosłych chłopów załogi, była dla nich wszystkich siostrą. Sporadycznie Niejednemu drabowi wymsknęło się „mamo” przy zwracaniu do niej.
Sielanka nie mogła jednak trwać w nieskończoność. Piraci poważnie nadepnęli bogatym azjatyckim książętom na odcisk w momencie, kiedy rozprawienie się z nimi zaczęło być bardziej kwestią honoru i zemsty, niż strat materialnych. Ich dobre imię na chciwym przypraw i wschodnich bogactw Okcydencie było raz za razem szargane przez tych samych ludzi, nie mogli tego pozostawić bez odpowiedzi.
Po kolejnej udanej akcji zawinęli do małego, zaprzyjaźnionego marokańskiego portu, by odetchnąć po pełnym przygód i sytych rabunków kwartale. Udali się do największej portowej karczmy, zdolnej pomieścić całą załogę. Z miejsca wykupili i rozlali pomiędzy siebie kilka beczek piwa w ramach pierwszego toastu. Zanim go jednak wznieśli, cała załoga z wyjątkiem Payne'a i Rosie, na sygnał ostrego gwizdu poderwała się z miejsc, dobyła broni i otoczyła nierozłączną dwójkę piratów. Ci pojęli w mig i również wstali. Rosie wyjęła swoje katary, a Payne miecze.
Ci książęta, którzy za kwestię honoru powzięli sobie ścigać ich, postanowili rozprawić się z dowódcami bandy piratów, oferując za ich głowy istną fortunę. Okazało się, że „rodzinę” trzymały w kupie jedynie chciwość i żądza bogactw, a ich kamraci nad przyjaźń oraz pełne przygód życie przedłożyli szybką i łatwą, jak im się wydawało, drogę do obrzydliwego bogactwa. Była jednak w zdradzie załogi nuta szacunku dla swoich kapitanów. Mogli ich przecież zasztyletować we śnie, nie ryzykując konfrontacji z bezsprzecznie jednymi z najsilniejszych i niebezpiecznych wojowników, jakich kiedykolwiek znali.
Etos pirata to jednak dziwna rzecz.
komentujcie, krytykujcie, et cetera.
-Blacku-
jak zwykle super wdzianko. coraz lepiej idzie Ci kolorowanie z pracy na pracę